W Lildu była promocja na ser, a że ostatnio testowałem kilka win, to pomyślałem, że skorzystam z mojej obecności w tym sklepie i tym razem kupię jakieś browary do szkalowania. Mój nieomylny, polsko-cebulowy nos nakazał mi przepieprzyć około 5 złotych na dwa produkty piwopodobne, z czego, nomen omen, bardzo się cieszę, bo ileż można pisać o dobrych piwach.
Pierwszym zawodnikiem do odstrzału został Steam Brew Imperial Stout, który jest piwem tak nijakim, że Guinness jawi mi się teraz niczym ambrozja. O Irlandii za kilka dni, teraz jedziemy z niemieckim najeźdźcą.
Jedyne co mi się w nim podoba, to puszka. Steampunkowe wzorki, ładna etykieta, przyciąga wzrok dość mocno. I może się podobać. To pułapka!
Nic się tu nie dzieje. Ani w zapachu, który nie przypomina absolutnie nic poza wodą z dodatkiem odrobiny słodu, cukru i mokrego papieru (W dodatku było w nim coś metalicznego), ani w smaku.
Taka sama kiepścizna pojawia się w ustach. Właściwie nie pojawia się tam nic, co warto zapamiętać. Odrobina goryczki, paloność i kawowość homeopatyczna. Pijalność mocno średnia. Tylko mnie głowa rozbolała.
Spodziewałem się, że będzie to trunek choć trochę przyjemny w odbiorze. Okazał się nijaki, pusty, całkowicie bezpłciowy. Jak coś ciemnego i taniego - Argus Porter o niebo lepszy.
ps. Plus za niewyczuwalny alkohol.
ps. 2: Nie dopiłem, poszło do zlewu.
Piwo produkuje browar Eichbaum z Mannheim.
Moc: zawrotne 7,5%.
Nie polecam
3/10
O drugim piwku - w kolejnym tekście.
Komentarze
Prześlij komentarz